Rozdzial 5 *Lannoth*
Ten rozdział dedykuję moim kochanym Moni, Pini i Nati. Kisielku wierny mój, Tobie też. Majka, teraz ty się poczepiaj. Oraz moim stałym czytelniczkom, dzięki którym mam po co stukać w klawiaturę. Fajnie, że jesteście.
Pierwszy raz od dawna spokojnie przespałam całą noc. Szum liści i niezwykły, jakby miodowy zapach owoców, działały na mnie kojąco. Zakotwiczona między gałęziami tego drzewa, opasana liną w obawie przed upadkiem, czułam się... bezpieczna.
Ranek przyszedł jak nieproszony gość, promienie słońca kierując wprost na moją twarz. Pora wstawać. Dopiero teraz naprawdę uświadomiłam sobie, jak wysoko się znajdujemy. W świetle wstającego dnia mogłam oglądać czubki dębów i sosen. Z naszego drzewa, stojącego na łagodnym wzniesieniu, rozciągał się wspaniały widok. Na horyzoncie majaczyły już skały gór Hethis. Wokół widniały zielone przestrzenie lasów, przecięte srebrną wstążką Em'hetha - Rzeki z Heth.
Dostałam się do gałęzi, gdzie zamocowałyśmy bagaże. Wyjęłam beżową bluzkę z krótkimi, bufiastymi rękawami oraz ciemnobrązowe spodnie. Zaryzykowałam rozwiązanie liny, chcąc opuścić się na niej po pniu - nie mogła być zbyt krótka. Na początku szło mi dobrze, ale po chwili sznur po prostu wyślizgnął mi się z rąk. Próbowałam chwycić jakąś gałąź - bez skutku. Kiedy zbliżałam się do ziemi, zamknęłam oczy w oczekiwaniu na zderzenie. Jednak ku mojemu zdumieniu... nie upadłam! Unosiłam się w powietrzu na wysokości wyprostowanej ręki. Moich uszu dobiegł śmiech... Tak znajomy śmiech Alury.
- Dzień dobry Lani! Nie wiedziałam, że umiesz latać - zawołała, wciąż się śmiejąc.
- To wcale nie jest śmieszne! Mogłam zginąć, a cóż beze mnie uczyniłby zacny ród magów? - odpowiedziałam, udając obrażoną księżniczkę.
- Ród magów ma szczęście, że zawsze wstaję pierwsza. Nic ci nie jest? Nie wyglądasz najlepiej...
Poczułam, że delikatnie opadam na trawę. Dopiero na ziemi zauważyłam, że moje ręce są całe podrapane, a włosy pełne liści. Z pomocą Alury udało mi się jednak doprowadzić się jakoś do porządku. Nasmarowała moje zadrapania maścią z utrelii - górskiej rośliny leczniczej.
W końcu, obie ubrane i spakowane, wyruszyłyśmy w drogę. Zaplanowałam trasę w stronę Em'hetha i dalej, w górę rzeki. Las robił się coraz gęstszy, a teren - pagórkowaty. Podróż nie należała do łatwych. W dodatku łatwo mogłyśmy się zgubić. Poprosiłam więc.Zenthira, by pokazywał nam drogę z powietrza. Dzięki niemu późnym wieczorem udało nam się dotrzeć do celu. Rozbiłyśmy obóz nad brzegiem rzeki. Po tym długim dniu byłam bardzo zmęczona, ale nie wiedziałam, czy dam radę zasnąć.
Em'hetha wyglądała niezwykle malowniczo w świetle księżyca. Patrzyłam na świetliste smugi i myślałam. O tym wszystkim co było i o tym, co będzie. O Alurze, tajemniczych wizjach, miodowym zapachu, Akademii, górach... Aż w końcu zmorzył mnie sen.
Nazajutrz rano wstałam wypoczęta. Podobnie jak wczoraj skorzystałam z tego, że Alura nazbierała owoców z drzewa, na którym nocowałyśmy. Wyglądały jak wielkie czerwone jagody. Chwyciłam jeden z nich i wyruszyłam na krótki zwiad. Jak udało mi się stwierdzić, podróż do Heth zajęłaby mniej więcej dwa tygodnie.
Wróciłam do naszego obozu. Alura nadal spała. Było już dość późno, postanowiłam więc ją obudzić. Nabrałam w dłonie odrobinę wody.
- Luri, wstawaj! A kto mi wczoraj wypominał, że za długo śpię?
- No dobrze, wstaję, wstaję...
I po chwili znowu byłyśmy w drodze.
Pierwszy raz od dawna spokojnie przespałam całą noc. Szum liści i niezwykły, jakby miodowy zapach owoców, działały na mnie kojąco. Zakotwiczona między gałęziami tego drzewa, opasana liną w obawie przed upadkiem, czułam się... bezpieczna.
Ranek przyszedł jak nieproszony gość, promienie słońca kierując wprost na moją twarz. Pora wstawać. Dopiero teraz naprawdę uświadomiłam sobie, jak wysoko się znajdujemy. W świetle wstającego dnia mogłam oglądać czubki dębów i sosen. Z naszego drzewa, stojącego na łagodnym wzniesieniu, rozciągał się wspaniały widok. Na horyzoncie majaczyły już skały gór Hethis. Wokół widniały zielone przestrzenie lasów, przecięte srebrną wstążką Em'hetha - Rzeki z Heth.
Dostałam się do gałęzi, gdzie zamocowałyśmy bagaże. Wyjęłam beżową bluzkę z krótkimi, bufiastymi rękawami oraz ciemnobrązowe spodnie. Zaryzykowałam rozwiązanie liny, chcąc opuścić się na niej po pniu - nie mogła być zbyt krótka. Na początku szło mi dobrze, ale po chwili sznur po prostu wyślizgnął mi się z rąk. Próbowałam chwycić jakąś gałąź - bez skutku. Kiedy zbliżałam się do ziemi, zamknęłam oczy w oczekiwaniu na zderzenie. Jednak ku mojemu zdumieniu... nie upadłam! Unosiłam się w powietrzu na wysokości wyprostowanej ręki. Moich uszu dobiegł śmiech... Tak znajomy śmiech Alury.
- Dzień dobry Lani! Nie wiedziałam, że umiesz latać - zawołała, wciąż się śmiejąc.
- To wcale nie jest śmieszne! Mogłam zginąć, a cóż beze mnie uczyniłby zacny ród magów? - odpowiedziałam, udając obrażoną księżniczkę.
- Ród magów ma szczęście, że zawsze wstaję pierwsza. Nic ci nie jest? Nie wyglądasz najlepiej...
Poczułam, że delikatnie opadam na trawę. Dopiero na ziemi zauważyłam, że moje ręce są całe podrapane, a włosy pełne liści. Z pomocą Alury udało mi się jednak doprowadzić się jakoś do porządku. Nasmarowała moje zadrapania maścią z utrelii - górskiej rośliny leczniczej.
W końcu, obie ubrane i spakowane, wyruszyłyśmy w drogę. Zaplanowałam trasę w stronę Em'hetha i dalej, w górę rzeki. Las robił się coraz gęstszy, a teren - pagórkowaty. Podróż nie należała do łatwych. W dodatku łatwo mogłyśmy się zgubić. Poprosiłam więc.Zenthira, by pokazywał nam drogę z powietrza. Dzięki niemu późnym wieczorem udało nam się dotrzeć do celu. Rozbiłyśmy obóz nad brzegiem rzeki. Po tym długim dniu byłam bardzo zmęczona, ale nie wiedziałam, czy dam radę zasnąć.
Em'hetha wyglądała niezwykle malowniczo w świetle księżyca. Patrzyłam na świetliste smugi i myślałam. O tym wszystkim co było i o tym, co będzie. O Alurze, tajemniczych wizjach, miodowym zapachu, Akademii, górach... Aż w końcu zmorzył mnie sen.
Nazajutrz rano wstałam wypoczęta. Podobnie jak wczoraj skorzystałam z tego, że Alura nazbierała owoców z drzewa, na którym nocowałyśmy. Wyglądały jak wielkie czerwone jagody. Chwyciłam jeden z nich i wyruszyłam na krótki zwiad. Jak udało mi się stwierdzić, podróż do Heth zajęłaby mniej więcej dwa tygodnie.
Wróciłam do naszego obozu. Alura nadal spała. Było już dość późno, postanowiłam więc ją obudzić. Nabrałam w dłonie odrobinę wody.
- Luri, wstawaj! A kto mi wczoraj wypominał, że za długo śpię?
- No dobrze, wstaję, wstaję...
I po chwili znowu byłyśmy w drodze.
posted from Bloggeroid
Dzięki za dedyk. I życzę weny a rozdział super tylko za krótki ! Kończę, bo zaraz mam biolę . Pa i weny:-D
OdpowiedzUsuńFakt rozdział za krótki no ale fajny :). Ta akcja przy drzewie niezła. Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńFajny :D Pomyśleć, że kogoś tak ważnego miałby zabić upadek z drzewa, a nie wróg :P Tylko szkoda, że krótki :(
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochanie za dedykacje! ;* Rozdział przecudowny jak zawsze ;) Mniej myslenia o XYZ wiecej pisania prosze :D czekam na NN ;)
OdpowiedzUsuńKasiu, po pierwsze dziękuje za dedykacje, miło mi, że o mnie pomyślałaś :D a po drugie jestem zachwycona grafiką i całokształtem blooga, jest tu ślicznie, aż chce się czytać :) rozdziały wciągające, zapowiada się bardzo fajnie :D życzę weny i czekam na następną notkę :*
OdpowiedzUsuńa i żeby nie było ten człowiek anonimowy to Paulina xd
UsuńMoje Panie! Dzięki za komentowanie. Jesteście najlepsze. Rozdział będzie... jak go napiszę. Na głowie mam szkołę, a w blogosferze jeszcze rekrutację do szabloniarni. Ale coś się wymyśli. Wieści przedpremierowe: wkracza Nectus - żeby nie zanudzać "szły, spały, szły, nie mogły zasnąć". Zawiadomię - do zobaczenia!
OdpowiedzUsuńDear Kejti, dziękuję za dedykację :* rozdział świetny, jak zresztą cały blog... i ta grafika *.* Życzę dalszych sukcesów na blogu i dłuższych rozdziałów. Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie !
OdpowiedzUsuńCzemu tak krótko ?! ;( Poranna scena była bardzo zabawna . Ciekawe, ile jeszcze potrwa ta wędrówka i co się podczas niej zdarzy . Pozdrawiam i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuń[ http://odglosy-nocy.blog.onet.pl/ ]
Dziękuję jeszcze raz za sympatyczne komentarze. Rozdział 6 będzie dłuższy. Nie ma bata. Bo nawet mnie wkurza, że wena jeszcze na wakacjach, a ja samotna i sama. Nie dajmy się! Piszmy na bezwennej głębi! Writing in progress. Trochę mi ta fabuła pełza tu i tam, trochę nic się nie dzieje. Ale staram się w każdej notce umieścić choć jedno wydarzenie, które przyczyni się do rozwoju którejś postaci w Waszych zacnych główkach. Wychodzi mi to na poziomie aŁtorki ew. pisaka (wedle nazewnictwa edukatornijskiego), ale co mi tam.
OdpowiedzUsuńLiściu na Malaszku szablonik dla ciebie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Rozdział jest śliczny ! Baardzo podobają mi się Twoje opisy ! Po prostu kocham je ! ;*** Fajna scena z "lataniem" Lanni xDD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! ;)
[ http://angels--versus--demons.blogspot.com ]
Oj coś gonisz swą opowiastkę gonisz. Krótkie te twoje rozdzialiki, nawet się człowiek nastroić nie zdąży, a tu już koniec. Jak zawsze mogłabym zacząć od AKAPITÓW, ale tym razem sobie daruję ;p Przejdę do błędów (normalnie aż 2) które wychwyciłam. Pierwsze to: "Ranek przyszedł jak nieproszony gość, promienie słońca kierując wprost na moją twarz." Szyk tego zdania zgrzyta. Nie jest dosłownie błędne, ale nie czyta się płynnie. Lepiej jakbyś napisała:"Pierwsze to: "Ranek przyszedł jak nieproszony gość,kierując promienie słońca wprost na moją twarz." Brzmi o wiele, wiele lepiej, co nie? ;p Drugi błąd polegał na nadużywaniu wyrazu "się". Pamiętaj, że trzeba się mieć na baczności, aby "się" występowało jedynie pojedynczo w jednym zdaniu. Ciężka to rzecz, ale konieczna przy dobrym pisaniu :)
OdpowiedzUsuńJa sama muszę często kilkukrotnie poprawiać tekst, bo nadużywam określników takich jak: ona, jej, ją, się i itp.
Pozdrawiam :)